Opinia nr 522918
To była normalna polna droga, po której dziennie przejeżdża wiele samochodów w obu kierunkach. Może nawet łączyła jakieś wioski? Z nową nadzieją w sercu ruszyła przed siebie, byle dalej od prześladowców. Po chwili zatrzymała się i słuchała uważnie. Mimo wczesnej pory nadjeżdżał samochód. Gdzieś z przodu. Przyspieszyła. Parę sekund później czerwone auto wynurzyło się zza zakrętu kilkanaście metrów od niej. Zebrała ostatnie siły i wybiegła mu naprzeciw, machając rękami. Chciała krzyczeć, lecz z gardła wydobył się tylko szept: – Ratunku! Pomocy! Kierowca zatrzymał auto parę metrów przed nią, otworzył drzwi i wysiadł. Był to mężczyzna ubrany w wytarte dżinsy i nie pierwszej czystości flanelową koszulę w czarno-czerwoną kratę, narzuconą na czarną koszulkę. Patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Tuż przed nim nagle zabrakło jej sił. Upadła na kolana i zakręciło jej się w głowie. – Proszę mi pomóc – powiedziała już głośniej. – Chcą mnie zabić! – Kto? – Miał dziwnie spokojny głos. – Porwali mnie, gonili z psami, chcieli zabić! – krzyczała gorączkowo. – Proszę wezwać policję! – Dobrze się pani czuje? Stanął nad nią, przysłaniając swoją sylwetką słońce. Spojrzała na niego z nagłym przestrachem. W jego głosie było coś dziwnego. Kpina? Po raz pierwszy pomyślała, że nieznajomy wcale nie musi być wybawieniem. A jeśli jest jednym z jej prześladowców? Jeszcze raz na niego spojrzała i jej usta rozchyliły się w niemym okrzyku śmiertelnego przerażenia. Część pierwsza. Upiory na obrazach Część pierwsza Upiory na obrazach Rozdział 1. Czerwiec 1993 1 Czerwiec 1993 Remigiusz Nycz wysunął się spod samochodu i zmrużył powieki, kiedy słońce spojrzało mu prosto w twarz. Od kilku dni grzało jak cholera, w końcu lada moment zacznie się kalendarzowe lato. Klnąc, wstał, pogrzebał w kieszeni poplamionych smarem spodni i wyjął paczkę carmenów. Dopiero teraz zobaczył, że dłonie ma jeszcze brudniejsze niż spodnie. Nagimnastykował się, zanim długi, biały papieros znalazł się wreszcie między jego wargami. Zaciągał się dymem z wyraźną przyjemnością. Za komuny nigdy nie palił tych markowych fajek, bo miały filtr i kosztowały krocie. Nie dla klasy robotniczej, do której on się wtedy zaliczał. Teraz było inaczej. Szef był z niego zadowolony i któregoś dnia dał mu cały karton takich fajek z datą produkcji sprzed trzech lat. A Remigiusz się w nich rozsmakował. Oparł się o maskę czarnego mercedesa 500e i palił, zapatrzony na szumiący po drugiej stronie polany las. Uwielbiał to auto. Od dzieciństwa fascynowały go samochody, pierwszy raz trafił do aresztu za nielegalną przejażdżkę dużym fiatem sąsiada. Pamiętał, że czuł się panem świata, kiedy pozioma kreska prędkościomierza przekroczyła liczbę 100. No a potem już poszło. Jeździł w rajdach, ścigał się z Bublewiczem, Krupą i jeszcze wieloma innymi znanymi wtedy kierowcami, aż przyszły czasy przekształcenia niesłusznej gospodarki socjalistycznej w jedynie słuszną kapitalistyczną i wszystko się skończyło. Stracił pracę, trochę za dużo popijał, ale na szczęście pamiętał go jeden z dawnych kolegów z tras rajdowych i polecił do tej roboty. Został kierowcą i trochę ochroniarzem faceta o ksywce „Orzeł”. Nigdy nie pytał go o prawdziwe nazwisko, raz tylko słyszał, jak jeden z kontrahentów szefa zwrócił się do niego po imieniu. Sławek. Ale Nycz zaraz o tym zapomniał. Jeśli szef kazał mówić do siebie „Orzeł”, to tak miało być. W gruncie rzeczy Remigiusz bał się szefa. Nigdy nie spotkał człowieka o tak nieludzkiej twarzy. Prawdziwa teatralna maska, po której przepływały różne uczucia, jednak żadne nie wydawało się szczere i prawdziwe. Do tego oczy jak u rekina – nieruchome, czarne, puste w środku, jakby nie było w nich żadnych emocji. Tak naprawdę nie wiedział, czym Orzeł się zajmuje. Jeździli po kraju i głównie przewozili gotówkę. Dwaj goryle z obstawy Orła często pakowali do bagażnika worki pełne amerykańskich dolarów, nie
Dodane przez: .
Pozostałe opinie BRUK Robert Peczyński Marki ul. Lisia 2 BRUK Marki: