informacja medyczna | informacja medyczna | informacja motoryzacyjna | informacja budowlana | praca | sprzedam | sprzedam
zarejestruj się |
zaloguj się
medyczne: informacja medyczna lekarz stomatolog weterynarz ogłoszenia zwierzęta klinika badanie sanatorium lekarze zdrowie lekarz
prawnicze: prawnik prawnicy komisariat ochroniarze sąd rejonowy sąd okręgowy sąd apelacyjny urząd miejski komornicy odsetki ustawowe odsetki podatkowe
budowlane: informacja budowlana ranking fachowców fachowiec działki budowlane dom bud usługi
motoryzacyjne: informacja motoryzacyjna ranking mechaników pomoc drogowa holowanie
ogłoszeniowe: sprzedam praca baza adresowa platforma handlowa kwiaty na telefon wrocław centrum ogłoszeń prasowych
wybierz kategorię
 
 
  Opinia nr 498766
Szanowni Państwo, latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu.Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu.Szanowni Państwo, latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu.Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu. Szanowni Państwo.Latem 1937 roku każdego popołudnia jeździłem na Bund, by sprawdzić, czy zaczęła się wojna. Zaraz po lunchu czekałem, aż matka i ojciec udadzą się do Country Clubu. Zdumiewało mnie, gdy niespiesznie przebierali się w stroje tenisowe, powoli chodząc po swojej sypialni, że zupełnie się nie przejmują nadciągającą wojną, jakby nieświadomi faktu, iż może wybuchnąć akurat kiedy ojciec będzie wykonywał pierwszy serw. Pamiętam, jak krążyłem tam i z powrotem z napoleońską niecierpliwością siedmiolatka, spoglądając na oddziały żołnierzyków, rozstawionych na dywanie w taki sam sposób, jak armia japońska i chińska wokół Szanghaju. Czasami odnosiłem wrażenie, że prz yjdzie mi prowadzić tę wojnę w pojedynkę. Nie zwracając uwagi na śmiech matki zalecającej się do ojca, wpatrywałem się w niebo nad Amherst Avenue. W każdej chwili eskadra japońskich bombowców mogła pojawić się nad domami towarowymi w centrum Szanghaju i zacząć ostrzeliwać szkołę katedralną. Mój dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, jak długo potrwają walki – kilka minut czy też może nawet całe popołudnie. Dręczyła mnie jedna obawa, że podobnie jak tyle innych podniecających wydarzeń, które mnie ominęły, wojna się skończy, nim zauważę, iż się zaczęła. Przez całe lato wszyscy w Szanghaju mówili o nieuchronnym konflikcie zbrojnym między Chinami i Japonią. Podczas wieczorków brydżowych, organizowanych przez matkę, częstując się drobnymi przekąskami przysłuchiwałem się jej znajomym, rozprawiającym o wymianie strzałów siódmego lipca na moście Marco Polo w Pekinie, oznaczających początek inwazji Japonii na północne Chiny. Minął miesiąc, a Czang Kaj-szek nie zarządził kontrataku. Krążyły plotki, że niemieccy doradcy generalissimusa namawiali go do jak najszybszego opuszczenia północnych prowincji i wydania bitwy Japończykom bliżej twierdzy w Nankinie, stolicy Chin. Jednak przebiegły Czang Kaj-szek postanowił stawić czoło wrogowi koło Szanghaju, trzysta kilometrów od ujścia rzeki Jangcy, gdzie mógł liczyć na pomoc sił amerykańskich i europejskich. Sam widziałem, kiedy pedałowałem na Bund, jak potężne armie chińskie koncentrowały się w pobliżu koncesji międzynarodowej. W piątek, 13 sierpnia, gdy tylko matka i ojciec rozsiedli się z tyłu packarda, wyciągnąłem z garażu rower, dopompowałem opony i wyruszyłem do odległego Bundu.
   Dodane przez: Reklama


BEVIRO SHOP

Żwirki i Wigóry 15
05-220 Warszawa , woj. mazowieckie
Ocena: (głosów: )
Branże: Budowa, Remonty Warszawa


  Inne opinie wystawione przez Reklama:



  Pozostałe opinie BRUK Robert Peczyński Marki ul. Lisia 2 BRUK Marki:


  Zobacz również:



Specjaliści w regionie Specjaliści w Twojej okolicy Bud24.PL
dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podlaskie podkarpackie pomorskie śląskie świętokrzyskie warmińsko-mazurskie wielkopolskie zachodniopomorskie kontakt współpraca reklama regulamin
Informacja budowlana Bydgoszcz Informacja budowlana Bisłystok Informacja budowlana Gdańsk Informacja budowlana Katowice Informacja budowlana Kielce Informacja budowlana Kraków Informacja budowlana Lublin Informacja budowlana Łódź Informacja budowlana Olsztyn Informacja budowlana Opole Informacja budowlana Poznań Informacja budowlana Rzeszów Informacja budowlana Szczecin Informacja budowlana Warszawa Informacja budowlana Wrocław Informacja budowlana Zielona Góra
kontakt współpraca reklama regulamin
Wszelkie prawa zastrzeżone © Bud24.PL 2012